Małżeństwo. Bywa czasem w taki sposób opisywane, że samo brzmienie słowa mogłoby wywołać dreszcze. Czy musimy tak się puszyć mówiąc o nim. Czy to musi być tak śmiertelnie poważne? Czy nie może być fantastyczną przygodą, zwykłą codziennością albo po prostu fajnym doświadczeniem?
Zrozumcie mnie dobrze. Małżeństwo to moim zdaniem poważna i bardzo ważna sprawa. Wybieramy się raz na całe życie i nic dziwnego, że przed tym wyborem trzęsą się niejednemu portki. Dla wielu z nas rodzina, małżeństwo to najważniejsza sfera życia. Zależy nam, by tworzyć zgrany zespół, by umiejętnie się wspierać, szczęśliwie żyć i razem się zestarzeć. Nie chcemy popełniać błędów i zgodzić się na półśrodki. Zdajemy sobie sprawę że nie ma próby generalnej. Od razu wychodzimy na scenę i mamy okazję zagrać tylko raz.
A mi przychodzi na myśl, czy przypadkiem przez tą całą powagę sytuacji nie zabrakło nam luzu. Akceptacji dla nieprzewidywalności, przyzwolenia dla niedoskonałości błędów? Czy nie napuszamy się zanadto oczekując od siebie, partnera i związku zrealizowania idealnego scenariusza?
Co by się stało, gdybyś pozwoliła sobie na nieco więcej luzu i lekkości? Gdybyś machnęła ręką na skwaszoną minę i zamiast się obrażać zmierzwiła mu włosy? Gdybyś nie unosił się dumą na widok długiej listy zadań na weekend, tylko ze śmiechem przytulić żonę, cmoknąć w szyję i spytać „to od czego zaczynamy, pani prezes?”
Zrozum mnie dobrze. Jak mnie coś irytuje, boli, smuci, to nie będę tego w sobie kisić. Powiem na głos czego mi brakuje, poproszę o konkretną zmianę. Z drugiej strony nie będę też udawać, że przysłowiowe skarpetki plątające się pod nogami, to koniec świata.
Co pozwala nabrać dystansu do drobnych niedoskonałości?
- Praktykowanie wdzięczności i ćwiczenie się w umiejętności doceniania. Dużo pracuję z własną postawą, nastawieniem, przekonaniami. Dzięki temu łatwiej mi podejmować decyzje i wyzwania. Łatwiej też budować dobre relacje. Dzięki odpowiedniemu nastawieniu unikam nakręcania się i pochopnego wyciągania wniosków. Nie biorę do siebie tego, co mówią i robią inni. Zebrałam nawet kilka narzędzi pozwalających na zmianę przekonań i zachowań w związku w programie „Zagraj w miłość”. Okazuje się, że wystarczy aby jeden ze współmałżonków wdrożył zmiany, a zacznie się zmieniać cała relacja.
- Koncentracja na tym, aby dobrze przeżyć dany dzień, godzinę, chwilę.Każda chwila dana nam jest tylko raz. Nie chcę marnować jej na bezproduktywne obrażanie się i pielęgnowanie w sobie żalu i pretensji. W dodatku wiem, że jeśli dobrze spędzimy razem większość wspólnego czasu, to siła oddziaływania tych konfliktowych tematów będzie bez porównania mniejsza. Kiedy się sprzeczam, to się sprzeczam. Szukam rozwiązania. A gdy sprawa jest już zakończona, albo choćby odłożona na później, to mogę „iść dalej”. Nie muszę odgrywać focha przez kolejne trzy dni. Oboje jesteśmy wystarczająco inteligentni i wrażliwi, aby zrozumieć potrzeby drugiej strony na podstawie rozmowy. Nie musimy przypieczętowywać ustaleń tygodniowym milczeniem. Szkoda nam na to czasu. Wolę potańczyć, przejechać się rowerem lub razem coś ugotować.
- Mówienie wprost o tym, co sprawia przykrość, bez generalizowania i oskarżania. Żeby sygnalizować „co minie pasuje” w ludzki sposób, potrzebuję wrażliwości i uważności na siebie i swoje potrzeby. Dzięki temu mogę dać znać co mi nie pasuje albo czego mi brakuje zanim będę „na krawędzi”. Niektórzy obawiają się wspominania o niepasujących drobiazgach. Mówią sobie: „a co tam, zacisnę zęby, przecież to w gruncie rzeczy tak mało istotna sprawa…” I czasem ta strategia się sprawdza. Niektóre sprawy są na tyle błahe, że przywykamy do nich i zaczynamy w pełni akceptować. Jeśli jednak „akceptacja” polega na zaciskaniu zębów i posykiwaniu, to lepiej otwórz usta i powiedz, o co chodzi. Bez pretensji i wywyższania się, powiedz, co się w Tobie dzieje. Przydaje mi się tutaj model NVC, którego uczę, ale na początek wystarczy choćby zwykły komunikat typu Ja.
Zamiast puszyć się jak paw na wystawie i oczekiwać perfekcyjnego życia, wolę uznać, że ta zwykła codzienność jest różnorodna, raz wspaniała raz trudna. I taka właśnie ma być. Chcę się cieszyć tym, co udaje nam się razem zrobić. Wspominam wędrówki po Tatrach, pływanie kajakiem i wywrotkę do chłodnej wody, śpiewanie przy ognisku, wspólne czytanie bajek dzieciom, przytulanie, wspólne posiłki i wycieczki rowerowe.
To są fajne, proste rzeczy, które pozwoliły budować zaufanie, doświadczać bliskości, cieszyć się wspólnym czasem. I myślę sobie, że małżeńska relacja, choć wymaga czasem też poważnego przyjrzenia się i wzmocnienia, składa się jednak przede wszystkim z tych drobnych codziennych chwil, ze wspólnych doświadczeń i przeżyć.
Na koniec więc zachęcam: zrezygnujmy z koncentracji na konfliktach. Rozwiązujmy je, a nie rozdmuchujmy. A potem cieszmy się codziennością i tym, co między nami dobre i ciepłe.
Artykuł napisałam w ramach akcji „Małżeństwo jest…” organizowanej przez Mocem w Ramach Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa.
Mam bardzo podobne odczucia, jeśli chodzi o brzmienie słowa „małżeństwo”. Nie wiem, czy chodzi o „dzisiejsze czasy”, przekaz społeczny, jakieś takie nasze wewnętrzne nadęcie czy strach, ale rzeczywiście „małżeństwo” od razu kojarzy mi się poważnie, dostojnie i statecznie. A przecież wcale takie nie musi być i, szczególnie na początku, chyba rzadko takie bywa. To trochę tak, jakby z zakochanych narzeczonych spędzających czas na randkach, tuleniu w kinie i chodzeniu za rękę nagle po ślubie miały się zrobić zupełnie inne osoby z inną, poważniejszą relacją. I mimo tego, że od ponad 3 lat piszę blog o małżeństwie, to chyba sama jeszcze nie do końca oswoiłam to słowo. W rozmowie z innymi ludźmi wciąż mam wrażenie, jakbym mówiła o jakiejś fizyce kwantowej czy czymś takim, co dla człowieka jest trochę niepojęte, dalekie, obce i budzące jakiś lęk. Chodzi mi głównie o młode osoby.
No właśnie 🙂 Ciekawa jestem z czego to wynika?
Może faktycznie z kontekstów w jakich słowo „małżeństwo” pada. Przecież na co dzień mało kto zwraca się per „współmałżonku” 😉 Raczej zwracamy się do siebie po imieniu, per „kochanie”, ewentualnie „misiu-pysiu” 😉 Podobnie znajomi i rodzina: nie mówią o nas „współmałżonkowie”, tylko zwracają się po imieniu. Słowo małżeństwo pada w sytuacjach formalnych, urzędowych… Czyli raczej poważnych i przy okazji… mało ekscytujących 😉